pasy, kordelas, nóż z czarną rękojeścią, obnażone kolana, kraciaste pończochy i trzewiki ze sprzączkami. Ten kostjum ścigał Gilliatta, jak widmo, nabawił go gorączki, i uśpił. Gdy się obudził był już wielki dzień, a pierwszą jego myślą była Deruchetta.
Następnej nocy spał, ale ciągle mu się śnił żołnierz szkocki. Przez sen powtarzał sobie, że posiedzenie sądowe poświąteczne odbędzie się 21 stycznia. Śnił także o starym pastorze Joachimie Herode. Obudziwszy się, pomyślał o Deruchecie i gwałtownie rozgniewał się na nią; żałował, że nie jest małym chłopcem, bo powybijałby jej wszystkie szyby w oknach.
Potem przyszło mu na myśl, że gdyby był małym, miałby jeszcze matkę — i rozpłakał się.
Powziął zamiar przepędzenia trzech miesięcy w Chousej, albo w Minquiers; ale nie pojechał.
Noga jego nie postała odtąd na drodze, wiodącej z Saint-Pierre-Port do Valle.
Wyobrażał sobie, iż jego nazwisko Gilliatt jest tam dotąd wyryte na ziemi i wszyscy przechodzący nań patrzą.
Za to codziennie patrzał na dom les Bravées. Nie robił tego umyślnie, ale mu, chodzącemu w tamtę stronę, tak się jakoś zdarzało, iż zawsze wypadało iść ścieżką wzdłuż muru, przy ogrodzie Deruchetty.
Pewnego poranku, właśnie gdy się znajdował na owej ścieżce, posłyszał, jak jedna straganiarka, powra-