Kogoś niewątpliwie ścigano.
Ale kogo?
Ten człowiek ze stali zadrżał.
Nie jego chyba szukano. Nikt nie mógł odgadnąć jego przybycia; niepodobieństwem było, ażeby delegowani reprezentanci narodu zostali już zawiadomieni; wszakże tylko co wylądował. Korweta widocznie zatonęła i nikt z niej nie ocalał. Na tej samej korwecie, wyjąwszy Roisberthelota i Vieuvilla, nikt nie znał jego nazwiska.
Dzwonnice wyprawiały ciągle swoje harce.
Od kilku chwil przed nim i za nim słychać było lekki szelest. Szelest ten podobny był do szmeru liścia drżącego na drzewie. Z początku nie uważał na to; następnie, gdy szelest nie ustawał, a nawet zdawał się wzmagać, jakby chciał zwrócić na się uwagę, odwrócił się nareszcie. Był to arkusz papieru. Wiatr nad głową starca rozpoczął odklejać szeroki afisz, przymocowany na kamieniu milowym. Afisz umieszczono tam widocznie bardzo niedawno, bo mokry był jeszcze i dał się powodować wiatrowi, który zaczął z nim igrać i od kamienia oddzielać.
Starzec wstąpił na wzgórze od strony przeciwnej i, przybywszy, nie spostrzegł tego afisza.
Wspiął się na kopiec, na którym był siedział, i przytrzymał ręką róg afisza, zagięty od wiatru; niebo było pogodne; zmierzch trwa długo w czerwcu; dół wzgórza ogarniała ciemność, ale w górze było jaśniej; część afisza wydrukowana była wielkiemi literami, a światła starczyło jeszcze na tyle, że starzec mógł odczytać, co następuje:
Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/105
Ta strona została przepisana.
III.
Użyteczność wielkich liter.