Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/107

Ta strona została przepisana.

Zatrzymał się za krzakiem, zrzucił płaszcz, odwróci! na stronę kosmatą, umocował znów koło szyi płaszcz, a raczej łachman przymocowany sznurkiem i udał się w dalszą drogę.
Noc była jasna, księżycowa.
Przybył do rozdroża, na którem stał stary krzyż kamienny. Na podstawie krzyża można było rozróżnić biały kwadrat, prawdopodobnie afisz podobny do przeczytanego. Zbliżył się do niego.
— Dokąd idziesz? — przemówił do niego głos jakiś.
Odwrócił się.
Między płotami stał człowiek, wysokiej jak i on postawy, stary, jak on, jak on siwowłosy i bardziej jeszcze niż on obszarpany. Prawie jemu równy.
Człowiek opierał się na długim kiju.
Po chwili rzekł znów:
— Pytam się, dokąd idziesz?
— Najprzód, gdzie jestem? — spytał starzec ze spokojem prawie wyniosłym.
Człowiek odpowiedział:
— W państwie Tanis, którego ja jestem żebrakiem, a ty panem.
— Ja?
— Tak, ty, panie margrabio de Lantenac.


IV.
Caimand.

Margrabia de Lantenac (od tej chwili będziemy go nazywać po nazwisku) odpowiedział z powagą:
— Niech i tak będzie. Wydaj mnie.
Człowiek mówił dalej: