Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/111

Ta strona została przepisana.

Marabia poszedł za biedakiem.
Weszli w gęstwinę. Nora żebraka tam się znajdowała. Był to rodzaj izby, którą wielki dąb stary pozwolił w sobie zająć biedakowi. Wykopał on ją pod korzeniem i przykrył gałęziami. Ciemne to było, nizkie, ukryte i niewidzialne. Miejsca starczyło na dwóch.
— Przewidziałem, że mogę mieć gościa — rzekł żebrak.
Ten rodzaj mieszkania pod ziemią, nie tak rzadki w Bretanii, jakby się zdawało, nazywa się w języku wieśniaczym „carnichot.“ Nazwa ta stosuje się również do kryjówek, urządzonych w grubości murów.
Ogół sprzętów składa się tam z kilku garnków, z tapczana usłanego słomą lub trawą morską, wyplókaną i wysuszoną, wielkiej kołdry zrobionej z grubo dzianej tkaniny i z kilku knotów umoczonych w łoju, oraz krzesiwa i wydrążonych łodyg sitowia zamiast zapałek.
Nachylili się, poczołgali trochę, weszli do izby, której grube korzenie drzewa dziwaczne tworzyły oddziały i usiedli na trawie morskiej wysuszonej, służącej za łoże. Otwór między dwoma korzeniami, przez który się wchodziło i który zastępował drzwi, przepuszczał trochę światła. Noc zapadła, ale wzrok, stosując się do ilości światła, znajdzie go zawsze trochę i w cieniu. Odblask pełni księżycowej zabielił niewyraźnie wejście do nory. W kącie widać. było dzban z wodą, placek z gryczanej mąki i kasztany.
— Zabierzmy się do wieczerzy — rzekł biedak.
Podzielili się kasztanami; przegryzali z jednego kawałka czarnego chleba, pili jeden po drugim z tego samego dzbanka.
Rozmawiali przytem.
Margrabia zaczął temu człowiekowi zadawać pytania.