Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/125

Ta strona została przepisana.

strzegł dopiero rzeczy straszne, teraz ukazały mu się przerażające.
W pośrodku podwórza sterczał stos czarny, niewyraźnie rysujący się z jednej strony w odblasku płomienia, z drugiej w promieniu księżyca; ten stos, była to kupa ludzi, a ludzie ci byli nieżywi.
Naokoło stosu, stała wielka kałuża, dymiąca nieco; pożar odbijał się w tej kałuży; ale nie potrzebowała ognia, ażeby być czerwoną. Była to krew.
Tellmarch zbliżył się, zaczął oglądać jedno po drugiem te ciała leżące: wszystko to były trupy.
Księżyc przyświecał, i pożar także.
Były to trupy żołnierzy, bose, bo im pozabierano trzewiki; odebrano im również broń. Mieli jeszcze na sobie mundury niebieskie. Tu i owdzie wśród nagromadzenia członków i głów, dostrzedz można było kapelusze podziurawione z kokardami trójkolorowemi. Byli to republikanie, którzy dniem wprzódy wszyscy pełni życia, stali garnizonem w folwarku Ziele w Słomie. Ludzi tych rozstrzelano, o czem świadczyło symetryczne poukładanie ciał. Rażeni zostali na miejscu z pewną starannością. Żaden z nich nie żył — ani jeden ogłoś konania nie dochodził ze stosu.
Tellmarch odbył ten przegląd trupów, nie opuszczając żadnego; wszyscy podziurawieni byli kulami.
Ci którzy ich rozstrzelali, pospieszając widocznie gdzieindziej, nie mieli czasu pogrzebać trupów.
Żebrak miał już oddalić się, gdy wzrok jego padł na mur nizki w podwórzu i na cztery nogi wysunięte z po za jego węgła.
Nogi te, obute w trzewiki, mniejsze były od innych: Telmarch zbliżył się i spostrzegł nogi kobiece.
Dwie kobiety rozstrzelane także, leżały obok siebie za murem.
Tellmarch nachylił się nad niemi. Jedna z tych