Cimourdain umiał wszystko, a nie wiedział nic. Umiał wszystko, co jest nauką, nie znał niczego, co jest życiem. Ztąd jego nieugiętość. Miał oczy zawiązane, jak Temida Homera. Miał ślepą pewność strzały, która widzi tylko cel i dąży do niego. W rewolucyi niema drogi straszniejszej nad linię prostą. Cimourdain szedł fatalnie przed siebie.
Cimourdain wierzył, że w genezach społecznych punkt krańcowy jest gruntem niewzruszonym; błąd to właściwy umysłom, zastępującym rozum logiką. Przeszedł Konwencyę, przeszedł Komunę, należał do Biskupstwa.
Zgromadzenie nazwane Biskupstwem, z powodu, iż odbywało posiedzenia w sali starego pałacu biskupiego, było raczej powikłaniem ludzi, aniżeli zgromadzeniem. Zbierali się tam, tak samo jak w Komunie, ci widzowie milczący a potężni, którzy mieli przy sobie, jak mówi Gerat, „tyłe pistoletów ile kieszeni.“ Biskupstwo dziwną było gmatwaniną, kosmopolityczną i paryzką. Jedno drugiego nie wyłącza, Paryż bowiem jest miejscem, w którem bije serce ludów. Tam to palił się wielki żar plebejuszowski. W porównaniu z Biskupstwem Konwencya była chłodną, Komuna prawie letnią Biskupstwo było jedną formacyą rewolucyjną, na podobieństwo formacyj wulkanicznych; w Biskupstwie znajdowało się wszystko: nieuctwo, głupota, uczciwość, bohaterstwo, gniew i policya. Brunświk[1] miał tam swoich ajentów. Byli tam ludzie godni Sparty i godni galer. Większa część szalona była i uczciwa. Żyronda wymówiła przez usta Isnarda, chwilowego prezydenta Konwencyi, potworne słowa: „Strzeżcie się, Paryżanie! Z miasta waszego nie pozostanie kamień na kamieniu, a kiedyś szukać będą, gdzie był Paryż.“ Słowa te stworzyły Biskupstwo. Ludzie i, jak wyżej powiedzieli-
- ↑ Książę brunświcki, naczelny wódz wojsk monarchicznych i emigrantów, walczących z Francyą.