Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/151

Ta strona została przepisana.

Just’em, Danton przed Pache’m, a Marat przed Guzmanem.
Narada trwała oddawna. Przedmiotem jej były rozłożone na stole papiery, które Robespier już by i kolegom odczytał. Zaczęły się podnosić glosy. Między trzema tymi ludźmi wrzało coś podobnego do gniewu. Z zewnątrz dolatywał od czasu do czasu odgłos jakiegoś wyrazu. W owym czasie nawyknienie do rozpraw publicznych z trybuny, dawało niejakie prawo do podsłuchiwania. Ekspedytor Fabrycyusz Paris zaglądał przez dziurkę od klucza, aby widzieć, co robi Komitet Ocalenia Publicznego — co, mówiąc nawiasem, zdało się przecież na coś, bo ten to sam Paris ostrzegł Dantona w nocy z 30 na 31 marca r. 1794. Wawrzyniec Basse przyłożył ucho do drzwi, za któremi byli Danton, Marat i Robespier. Wawrzyniec Basse służył wprawdzie u Marata, ale sam należał do Biskupstwa.


II.
Magna testantur voce per umbras.[1]

Powstał z siedzenia Danton i żwawo odsunął swe krzesło.

— Słuchajcie! — wołał. — Jedna jest tylko rzecz pilna, Rzeczpospolita zagrożona. Dla mnie nic niema innego, nad uwolnienie Francyi od nieprzyjaciół. Do tego celu wszystkie środki dobre. Wszystkie! wszystkie! wszystkie! Gdy mam do czynienia z niebezpieczeństwami różnorodnemi, uciekam się do wszelkich sposobów, a gdy się obawiam wszystkiego, stawiam też czoło wszystkiemu. Myśl moja jest lwicą. Precz

  1. Wielkim się klęli na cienie głosem — to jest na zmarłych. Aluzya do sędziów: Minosa, Eaka i Radamanta.