— Nie, francuzkiego, a to gorsze, bo cudzoziemca można się pozbyć w parę tygodni.
Danton usiadł, oparł łokieć na stole, głowę objął rękami i zatonął w myślach.
— Widzicie niebezpieczeństwo — rzekł Robespier — Vitré wyda Anglikom drogę do Paryża.
Danton podniół głowę i swoje grube dłonie, w pięść zaciśnięte, opuścił na mapę, jakoby młoty na kowadło.
— Robespier! alboż to Prusacy nie mieli drogi z Verdun do Paryża?
— Więc cóż?
— Więc się przepędzi Anglików, jak się Prusaków przepędziło.
I Danton powstał z siedzenia. Na jego pięści zgorączkowanej Robespierre położył zimną dłoń swoją.
— Słuchaj, Dantonie: Szampania nie sprzyjała Prusakom, a Bretania jest za Anglikami. Odebrać Verdun, było to prowadzić wojnę zagraniczną; żeby zaś Vitré odebrać, na to wojnę domową wieść trzeba.
I Robespier mruczał dalej tonem zimnym a głębokim:
— Ważna to różnica.
A dalej mówił:
— Siądź-no, Dantonie, i przypatrz się mapie, zamiast tłuc po niej pięścią.
Ale Danton tonął w myślach.
— Nie rozumiem — zawołał — jak można widzieć katastrofę na zachodzie, kiedy ona od wschodu idzie! Przyznaję ci, Robespierze, że Anglia zarysowywa się na oceanie; ale Hiszpania rysuje się w Pireneach, ale Włochy rysują się w Alpach, ale Niemcy rysują się nad Renem. A w dali stoi Rosya. Koło to jest niebezpieczeństwem, a my jesteśmy wewnątrz niego. Zewnątrz koalicya, a wewnątrz zdrada. Serwan[1]
- ↑ Dowodził armią zachodnio-pirenejską. Robespier nie ufał mu.