Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/164

Ta strona została przepisana.

— A ty na posiedzeniu dnia 7-go grudnia broniłeś żony Rolanda przeciw Viardowi.
— Tak samo, jak brat mój bronił ciebie, Maracie, napadniętego u Jakobinów. I cóż to znaczy? Nic!
— Znany jest gabinet w Tuileryach, w którym ty, Robespierze, wyrzekłeś do Garata: „Dosyć mam już tej rewolucyi.“
— Wszak to w tej tu szynkowni, ty, Maracie, uściskałeś Barbaroux’a dnia 29-go października.
— A ty, Robespierze, powiedziałeś do Buzota: Co to jest ta rzeczpospolita?“
— A ty, Maracie, do tego samego szynku zaprosiłeś na śniadanie po trzech Marsylczyków z każdej kompanii[1].
— Ty, Robespierze, kazałeś się eskortować uzbrojonemu w kij stróżowi.
— A ty, Maracie, w przeddzień 10-go sierpnia żądałeś od Buzota, żeby ci pomógł umknąć do Marsylii, przebranemu za żokeja.
— Schowałeś się, Robespierze, kiedy się spełniały we wrześniu czyny sprawiedliwości.[2]
— A ty, Maracie, właśnie wówczas z ukrycia wyszedłeś.
— Rzuciłeś czerwoną czapkę o ziemię, Robespierze.
— Rzuciłem ją, kiedy ją zdrajca w górę podnosił. Co Dumouriez’a zdobi, kala Robespiera.
Wdał się pomiędzy nich Danton, ale było dolać oliwę na ogień.
— Uspokójcie się — rzekł — Robespierze i ty, Maracie.

Marat nie lubił, żeby go drugiego r. kolei wymieniano, i zawołał:

  1. Marsylczycy, sprowadzeni przez Barbaroux’a, uderzyli d. 10 sierpnia na Tuilerye z pomocą ludu.
  2. Mordowanie więźniów przez najęty motłoch.