Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/165

Ta strona została przepisana.

— Do czego się ten Danton miesza?
— Zerwał się Danton.
— Do czego ja się mieszam? oto do tego, że nie potrzeba bratobójstwa; że dwaj ludzie służący ludowi, nie powinni walczyć z sobą; że dosyć już wojny zewnętrznej, że dosyć już wojny wewnętrznej i że byłoby to za wiele prowadzić jeszcze wojnę w domu; że ponieważ ja to zrobiłem rewolucyę, nie chcę, aby ją odrabiano. Oto, do czego ja się mieszam.
Marat, nie podnosząc głosu, odpowiedział:
— Lepiej pomyśl o zdaniu rachunków.
— Rachunków! — wrzasnął Danton. — Niech ci je zdadzą wąwozy Argońskie, Szampania oswobodzona, Belgia podbita, armie, przy których cztery razy pierś mą na kule wystawiałem; niech ci je zda plac Rewolucyi, rusztowanie dla zbrodniarzy i gilotyna owdowiała...
Przerwał mu Marat:
— Gilotyna pozostała dziewicą; nie zapładnia jej, kto się kładzie na niej.
— Co ty tam wiesz? — odparł Danton — zobaczysz, że ją zapłodnię!
— Zobaczymy — rzekł Marat.
Tu uśmiechnął się.
Danton widział ten uśmiech.
— Ty, Maracie — zawołał — jesteś człowiekiem kryjówek, jam człowiekiem przestrzeni i nieba jasnego. Nienawidzę życia, które pełza. Nie umiem być stonogą. Ty żyjesz w podziemiach — ja na ulicy. Ty się nikomu nie udzielasz, do mnie każdy przechodzeń może przystąpić i mówić ze mną.
— Piękny chłopcze, nie zechcesz zajrzeć do mnie? — pomruknął głucho Marat.
I przestając się uśmiechać, rzekł ze stanowczością w głosie:
— Dantonie, zdaj liczbę z trzydziestu trzech ty-