stego papieru, na którym był wydrukowany nagłówek:
Cimourdain mówił dalej;
— Tak jest, przyjmuję. Straszliwy na straszliwego. Lantenac jest okrutny, i ja nim będę. Wojna na śmierć z tym człowiekiem. Uwolnię Rzeczpospolitę od niego, jeśli na to Bóg pozwoli.
Zatrzymał się i znów ciągnął dalej:
— Jestem księdzem, ale mniejsza o to; wierzę w Boga.
— To stara historya — rzekł Danton.
— Wierzę w Boga — rzekł Cimourdain niestropiony.
Robespier złowróżbny potakiwał ruchem głowy.
Cimourdain mówił dalej:
— Przy kimże będę delegowanym?
Robespier odrzekł:
— Przy dowódcy kolumny wysłanej na Lantenac’a. Uprzedzam cię jednak, że to szlachcic.
Danton zawołał:
— Żartuję sobie z tego. Szlachcic? cóż to szkodzi? Z nim to samo, co z księdzem. Doskonały, kiedy się uda. Szlachectwo — przesąd, a przesąd w tym, czy w innym kierunku, niepotrzebny. Ani za, ani przeciw. Powiedz, Robespierze, czy Saint-Just nie jest szlachcicem? przecież się nazywa: Florette de Saint-Just. Anacharsis Cloots jest baronem. Przyjaciel nasz, Karol Hesse, nie opuszcza ani jednego posiedzenia u Franciszkanów, chociaż jest księciem i bratem panującego landgrafa Hessen-Rothenburg. Zażyły z Maratem Montaut jest margrabią de Montaut. W trybunale rewolucyjnym zasiada jeden ksiądz przysięgły i jeden przysięgły szlachcic, Leroy, margrabia — de Monflabert. Oba są pewni.
— Zapomniałeś — dodał Robespier — o naczelniku rewolucyjnego sądu przysięgłych...