Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/177

Ta strona została przepisana.

— Ale ma jedną wadę!
To Marat wtrącił te wyrazy.
— A jaką? — zapytał Cimourdain.
— Łaskawy — rzekł Marat.
I Marat mówił dalej:
— Dzielne to podczas bitwy, a potem miękkie. Bawi się w pobłażanie, przebacza, ułatwia, proteguje pobożność i mniszki, ocala żony i córki arystokratów, uwalnia więźniów i puszcza swobodnie księży.
— Wielka szkoda — szepnął Cimourdain.
— Zbrodnia — rzekł Marat.
— Niekiedy — dodał Danton.
— Często — dorzucił Robespier.
— Prawie zawsze — dokończył Marat.
— Zawsze, gdy ma się do czynienia z nieprzyjaciołami ojczyzny — rzekł Cimourdain.
Marat zwrócił się do< niego.
— A cobyś zrobił z dowódcą republikańskim, któryby puścił na wolność dowódcę rojalistów?
— Byłbym tego samego zdania co Lechelle, kazałbym go rozstrzelać.
— Albo gilotynować — rzekł Marat.
— Jakby sobie wybrał — odparł Cimourdain.
Danton zaczął się śmiać.
— Dla mnie byłoby to wszystko jedno.
— Możesz być pewny, że cię jedno lub drugie nie minie — mruknął Marat.
Wejrzenie jego przeniosło się z Dantona na Cimourdain’a.
— Tak więc, obywatelu Cimourdain, kazałbyś zdjąć głowę dowódcy republikańskiemu, gdyby się zachwiał?
— W przeciągu dwudziestu czterech godzin.
— Zgadzam się zatem z Robespierem — rzekł Marat; — trzeba wydelegować obywatela Cimourdain’a jako komisarza Komitetu Ocalenia publicznego przy