Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/178

Ta strona została przepisana.

dowódcy oddziału ekspedycyjnego armii nadbrzeżnej. Jakże się on nazywa ten komendant?
Robespier odpowiedział:
— Jest to jeden z tych, co się dawniej inaczej nazywali, szlachcic.
I zaczął przerzucać w tece.
— Niechże ksiądz pilnuje szlachcica — rzekł Danton. — Nie ufam samemu księdzu, nie ufam samemu szlachcicowi; gdy są oba razem, nie obawiam się ich; jeden pilnuje drugiego, i trzymają się dobrze.
Oburzenie łatwo się odznaczało na brwiach Cimourdain’a, i zaczął je już ściągać; jednak zapewne z uwagi, że w owem orzeczeniu było wiele prawdy, nie zwrócił się do Dantona, tylko rzekł głośno i surowo:
— Jeśliby powierzony mi dowódca republikański postąpił sobie niewłaściwie, kara śmierci.
Robespier rzekł z oczyma wlepionemi w tekę:
— Otóż i jego nazwisko. Obywatelu Cimourdain, komendant, przy którym będziesz miał pełnomocnictwo, jest byłym wicehrabią i nazywa się Gauvain.
Cimourdain pobladł.
— Gauvain! — zawołał.
Marat widział, że Cimourdain pobladł.
— Tak — rzekł Robespier.
— Więc jakże? — rzekł Marat, patrząc bystro na Cimourdain’a.
Cisza zapanowała na chwilę. Marat odezwał się:
— Czy przyjmujesz, obywatelu Cimourdain, urząd komisarza przy komendancie Gauvain, pod warunkami, któreś sam oznaczył? Czy nie cofasz słowa?
— Nie cofam — odpowiedział Cimourdain.
Coraz był bledszy.
Robespier ujął pióro leżące pod ręką, napisał powolnie i czysto, jak to było jego zwyczajem, czte-