Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/196

Ta strona została przepisana.

się, wstępując na strome skały, a gdyś się zachwiał na pochyłości, przeraża cię w dole potok spieniony, pędzący w przepaść, a na szczytach gęste obłoki; u góry i u dołu równa groza, równe przerażenie. I czujesz więcej przestrachu niż podziwu. Osobliwem to uczucie jest i wstrętnem. Widzisz otchłań piekielną, a szczytów wyniosłych nie dostrzegasz; widzisz potwora ohydnego i ze zbytku wstrętu nie dopatrujesz w nim dziwu. Tak współcześni patrzyli na Konwencyę. Dla nich była ona tylko nadmiarem okropności. Dziś jest ona dla, nas w perspektywie, patrzymy na nią zdaleka i widzimy w niej wielki a tragiczny obraz Francyi, głęboko w posadach swoich w strząśniętej...


II.

Dla każdej idei potrzeba widzialnej obsłony, dla każdej zasady mieszkania. Gdy Konwencya powstała, pierwszem do rozwiązania zagadnieniem było jej pomieszczenie. Zrazu wybrano Maneż, potem Tuilerye. Urządzono naprędce dekoracye, wielkie kartony sepiowe, malowane przez Davida, ławy symetryczne, trybunę kwadratową, filary równoległe, piedestały podobne do klocków rzeźniczych, komórki prostokątne, do których cisnęły się tłumy i które nazywano trybunami publicznemi, firanki nakształt rzymskiego velarium, osłaniającego amfiteatry, wreszcie draperye greckie. W tych kątach prostych i w tych liniach prostych pomieszczono Konwencyę; w tej geometryi osadzono nawałnicę. Czerwona czapka na trybunie była umalowana na szaro. W początkach rojaliści śmiali się