Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/201

Ta strona została przepisana.

czeństwa przeciw ciśnieniu tłumów, które się na schodach tłoczyły. Mimo atoli tę baryerę, pewnego razu zleciał człowiek z tych trybun na Zgromadzenie, lecz się nie zabił, upadłszy potrosze na deputowanego Massieu, biskupa z Beauvais.
Sala Konwencyi mogła pomieścić dwa tysiące osób, a w dniach powstania trzy tysiące.
Konwencya miewała dwa posiedzenia: jedno dzienne, drugie wieczorne.
Fotel prezesa miał grzbiet okrągły z gwoździami pozłacanemi. Stół jego podtrzymywały cztery skrzydlate potwory na jednej nodze, które, jak się zdawało, umyślnie wyszły z Apokalipsy, ażeby patrzeć na rewolucyę. Rzekłbyś, że wyprzężono je z rydwanu Ezechiela, ażeby ciągnęły wózek Sansona[1].
Na stole prezesa był duży dzwonek, prawie dzwon, stał także duży kałamarz miedziany i leżała księga in folio, oprawna w pergamin, a służąca do zapisywania protokułów posiedzeń.
Na stół ten ściekała krew z głów ściętych, które na dzidach obnoszono.
Na trybunę wchodziło się po dziewięciu stopniach. Schody te były wysokie, stały na sztorc i trudno było wejść na nie. Jednego razu Gensonne potknął się na nich i rzekł: — A to istne schody do rusztowania! — A więc zawczasu naucz się po nich chodzić! — krzyknął Carrier.
Gdzie ściana wydawała się zbyt nagą w kątach sali, budowniczy, jako ozdoby, umieścił pęk rózg z toporem na przodzie.

Po prawej i po lewej stronie trybuny stały na podstawach dwa kandelabry, dwanaście stóp wysokie, a mające u wierzchu po cztery pary lamp. W każdej loży publicznej był taki kandelabr. Na ich pod-

  1. Kat paryzki. Wózek miał kształt kary.