Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/211

Ta strona została przepisana.

Bywają zaś myśliciele, co chcą żyć, i ci to byli z Sieyèsem.
Kadzie z winem najszlachetniejszem mają swe męty. Poniżej Równiny było jeszcze Bagno, trzęsawisko ohydne, z którego wyzierało samolubstwo. Tu drżało nieme oczekiwanie tchórzów. Nic nędzniejszego wyobrazić sobie nie można. Wszystkie sromoty, a żadnego wstydu; ukryte gniewy i bunty pod służalczością. Były one bezczelne a przerażone, i miały wszelką odwagę nikczemnego tchórzostwa; wolały Żyrondę, a wybierały Górę; od nich zależało rozwiązanie, a zawsze przechylały się na stronę, która miała widoki powodzenia; wydały stronników królewskich Vergniaud’owi, Vergniaud’a Dantonowi, Dantona Robespierowi, a Robespiera Tallienowi. Stawiały Marata pod pręgierzem póki żył, a ubóstwiały go, gdy umarł. Popierały wszystko do dnia, w którym wszystko obaliły. Instynktowo zadawały cios stanowczy wszystkiemu, co się chwiało. Oddając się w usługi temu tylko, co miało warunki trwałości, uważały chwianie się władzy za zdradę. A miały liczbę za sobą, były siłą i trwogą. Ztąd zuchwalstwo sromoty i podłości.
Ztąd katastrofy 31 maja, 11 germinala i 9 thermidora; tragedye, zawiązane przez olbrzymów, a rozwiązane przez karłów.


VI.

Z tymi ludźmi, pełnymi namiętności, zmieszani byli ludzie pełni marzeń. Utopia ukazywała się tu we wszystkich swoich postaciach; w formie wojowniczej przyjmowała rusztowanie, a w formie niewinnej znosiła karę śmierci: widmo po stronie arystokracyi, anioł po stronie ludów. Obok umysłów walczących,