Potępiła handel murzynami; zniosła niewolnictwo. Ogłosiła solidarność obywatelską. Zadekretowała nauczanie bezpłatne. Uorganizowała wychowanie narodowe za pośrednictwem szkoły normalnej w Paryżu, szkoły centralnej w głównem mieście departamentowem i szkoły elementarnej w gminie. Utworzyła konserwatorya i muzeum. Zadeklarowała jedność kodeksu, jedność miar i wag i jedność rachunku przez wprowadzenie system u dziesiętnego. Dźwignęła finanse Francyi i po długiem bankructwie ustaliła kredyt publiczny. A wszystko to Konwencya zrobiła, mając we wnętrznościach swoich: hydrę Wandei, a na karku koalicyę europejską.
Konwencya — to miejsce wyjątkowe w dziejach, niezmierne. Były tu wszystkie typy ludzkie, nieludzkie i nadludzkie. Gromada antagonizmów godna epopei. Guillotin unika Davida, Bazire lży Chabota, Guadet wyszydza Saint-Justa, Vergniaud gardzi Dantonem, Louvet napada na Robespiera, Buzot ciska podejrzenia na Filipa Egalité, Chambon zniesławia Pache’a, wszyscy zaś nienawidzą i przeklinają Marata. A ile to jeszcze jest nazwisk godnych wspomnienia! Armonville, przezwany Czerwoną Czapką, bo podczas posiedzenia zawsze miał na głowie czapkę frygijską; był przyjacielem Robespiera, a jednak chciał, żeby po wielu innych zgilotynowano i jego także, jak mówił, dla utrzymania równowagi; Massieux, kolega i sobowtór poczciwego biskupa Lamourette, który z charakteru podobny był do swojego nazwiska i mógł je pocałunkowi przekazać; Lehardi z Morbihanu, który piętnem hańby znaczył księży bretońskich; ksiądz oratoryanin Dounou, który mawiał: „Zy-