Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/222

Ta strona została przepisana.

— Co ty nam tu prawisz, Montaut?
— Nie nazywam się Montaut.
— Jakże się więc nazywasz?
— Nazywam się Maribon.
— W gruncie — rzekł Chabot — wszystko mi to jedno.
I szepnął do siebie:
— Każdy teraz nagwałt się wypiera margrabiostwa.
Marat zatrzymał się w lewem przejściu, patrząc na obu.
Za każdym razem, gdy Marat wchodził, powstawał szmer, lecz w dali. Dokoła niego milczano. Nie zważał na to. „Gardził skrzeczeniem Bagna“[1].
W półcieniu dolnych ławek, Coupe de l’Oise, Prunelle, Villars biskup, który był później członkiem akademii francuskiej, Boutroue, Petit, Plaichard, Bonet, Thibeaudeau, Valdruche, pokazywali go sobie palcem.
— Patrz, Marat.
— Więc nie chory?
— Chory, skoro w szlafroku.
— W szlafroku!
— Dalibóg, prawda!
— Wszystkiego sobie pozwala.
— Śmie tak przychodzić do Konwencyi!
— Ponieważ przyszedł raz uwieńczony laurem, to może teraz przychodzić w szlafroku.
— Miedziane czoło, a grynszpanowe zęby.
— Szlafrok zdaje się nowy.
— Z jakiej materyi?
— Rypsowy.
— W prążki
— Spójrz na wyłogi.

— Ze skóry.

  1. Deputowani środek trzymający między skrajnemi stronnictwami, zwano ich także Brzuchem,