Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/224

Ta strona została przepisana.

zagrożone było przez chłopów. Napadnięto Paimboeuf. Kilka statków krążyło pod Maindrin, by przeszkodzić wylądowaniu. Od Ingrande aż do Maure, cały lewy brzeg Loary najeżony był bateryami rojalistów. Trzy tysiące chłopów opanowało Pornic. Krzyczeli: Niech żyją Anglicy! List Santerre’a do Konwencyi, czytany przez Barrèra, kończył się temi słowy: „Siedem tysięcy chłopów napadło Vannes. Odparliśmy ich, zostawili w naszym ręku cztery armaty...“
— A ilu jest jeńców? — ktoś przerwał.
Barrere czytał dalej... — Post-scripturrf listu: „Nie mamy jeńców, bo już nie bierzemy żywcem“[1].
Marat, wciąż nieruchomy, nie słuchał; zdawał się zatopiony w jakiejś ważnej myśli.
Trzymał w ręku i miął w palcach papier, na którym mógłby ktoś, rozwinąwszy go, wyczytać te kilka wierszy, pisanych ręką Momoro’a, a będących prawdopodobnie odpowiedzią na zadane przez Marata pytanie:
„Nic nie poradzi przeciw wszechpotędze komisarzy delegowanych, zwłaszcza komisarzy Komitetu Ocalenia Publicznego. Genissieux napróżno wyrzekł na posiedzeniu 6 go maja: Każdy komisarz jest więcej niż królem, nic to nie pomaga. Są panami życia i śmierci. Masade w Angers, Trullard w Saint-Amand, Nyon przy generale Marcé, Parrein przy armii w Sables, Millier przy armii w Niort — są wszechwładni. Klub Jakobinów posunął się nawet do zamianowania Parrein’a generałem brygady. Okoliczności do wszystkiego upoważniają. Delegowany Komitet Ocalenia Publicznego trzyma na wodzy generała naczelnie dowodzącego.“

Marat przestał miąć papier, schował go do kieszeni i zbliżył się zwolna do Montauta i Chabo-

  1. Monitor XIX. t.; st. 81. P. A.