pocztmistrzem, a teraz oto utrzymuję garkuchnię. Na trzystu trzynastu pocztmistrzów, jacy byli, dwustu wzięło dymisyę. Obywatelu, podróżowałeś podług nowej taryfy?
— Z pierwszego maja? Tak.
— Dwadzieścia soldów za miejsce w powozie, dwanaście w kabryolecie, pięć w furgonie. Czy to w Alençon kupiłeś tego konia?
— Tak.
— Cały dzień byłeś dziś w drodze?
— Od świtu.
— I wczoraj?
— I zawczoraj.
— Widzę. Jechałeś na Domfront i Mortain.
— I na Avranches.
— Wierzaj mi, odpocznij, obywatelu. Musisz być znużony; po twoim koniu znać drogę.
— Wolno się nużyć koniom, ale nie ludziom.
Wzrok gospodarza zatrzymał się znów na podróżnym. Była to twarz poważna, spokojna i surowa, ocieniona szpakowatemi włosami.
Oberżysta spojrzał na drogę, pustą jak okiem mógł sięgnąć, a potem rzekł:
— I podróżujesz tak sam jeden?
— Mam eskortę.
— Jaką?
— Mój pałasz i pistoloty.
Oberżysta przyniósł kubeł wody i poił konia, a podczas gdy koń pił, on patrzył na podróżnego, powtarzając sobie w myśli: — Bądź co bądź, wygląda na księdza.
Jeździec rzekł:
— Powiadasz, że biją się w Dol?
— Tak, w tej chwili właśnie musiała zacząć się bitwa.
— Któż się tam bije?
— Jeden były szlachcic z drugim.
Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/249
Ta strona została przepisana.