Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/257

Ta strona została przepisana.

Gauvain miał lat trzydzieści, barki Herkulesa poważne spojrzenie proroka i uśmiech dziecka. Nie palił, nie pił i nie klął. Woził z sobą podczas wojny puzderko tualetowe; bardzo starannie utrzymywał swe paznogcie, ręce i włosy, które były czarne i wspaniałe, w chwilach wypoczynku sam trzepał na wietrze swój mundur kapitański, podziurawiony od i obielony pyłem. Zawsze szalenie w bój się rzucając, nigdy nie był ranionym. Głos jego bardzo łagodny, w stosownych chwilach nagle wybuchał rozkazująco. Dawał przykład jak spać na ziemi, na wietrze w deszcz i śnieg, otuliwszy się w płaszcz i kładąc śliczną swą głowę na kamieniu. Była to dusza bohaterska i niewinna. Szabla w ręku przeobrażała go. Miał ten wyraz niewieści, który straszny jest w bitwie.
Myśliciel przytem, filozof, młody mędrzec, był Alcybiadesem dla tego, kto na niego patrzył, Sokratesem dla tego, kto go słuchał.
W olbrzymiej owej improwizacyi, która się nazywała Rewolucyą francuską, młodzieniec ten stał się natychmiast jednym z wojennych naczelników.
Utworzona przez niego kolumna była czemś podobnem do legionu rzymskiego, rodzajem małej armii kompletnej; składała się z piechoty i kawaleryi, miała swoją przednią straż, pionierów, saperów, pontonierów i zarówno jak legion rzymski miał machiny do pocisków, tak ona miała armaty. Trzy działa z dobrą uprzężą, nadając kolumnie silę, nie odejmowały jej swobody ruchów.
Lantenac był również naczelnikiem wojennym,