Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/263

Ta strona została przepisana.
III.
Małe wojsko, a wielka bitwa.

Przybywszy do Dol, chłopi, jak widzieliśmy, rozproszyli się po mieście, robiąc co się któremu podobało, jak to bywa, gdy się jest „posłusznym z przyjazni,“ jak się wyrażają Wandejczycy. Rodzaj ten posłuszeństwa wytwarza bohaterów, ale nie wojskowych. Uszykowali artyleryę razem z bagażami pod sklepieniami starego bazaru, i znużeni, jedząc, popijając, „szkaplerzując,“ pokładli się w nieładzie napoprzek ulicy, która była zawalona raczej niż strzeżona. Ponieważ noc zapadła, większa część zasnęła położywszy głowę na tłomoczku, niektórzy z żonami przy boku, bo często chłopki szły za chłopami, a w Wandei kobiety ciężarne służyły za szpiegów. Noc była ciepła, lipcowa, gwiazdy świetnie jaśniały na ciemnym lazurze niebios. Cały biwak, podobny raczej do wytchnienia karawany, niż do obozowania wojskowego, usypiał spokojnie. Nagle wśród przebłysków zmierzchu, ci, którzy jeszcze nie przymknęli oczów, spostrzegli trzy działa wycelowane u wejścia na wielką ulicę. Był to Gauvain. Podszedł znienacka grangardę, dostał się do miasta i zajął ze swoją kolumną początek ulicy.