Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/269

Ta strona została przepisana.

lionu wyginęło w folwarku Ziele w Słomie, a Radoub szczęśliwym trafem nie należał do tej połowy.
Furgon z furażem stał blizko; Gauvain wskazał nań palcem sierżantowi.
— Sierżancie, każ swoim ludziom ukręcić powrósła ze słomy i niech niemi obwiną karabiny, ażeby nie było słychać brzęku, jeżeli o siebie uderzą!
Chwila upłynęła, rozkaz wykonano w milczeniu i wśród ciemności.
— Gotowi — rzekł sierżant.
— Żołnierze pozdejmujcie trzewiki — komenderował dalej Gauvain.
— Nie mamy trzewików — odpowiedział sierżant.
Z siedmiu doboszami było dziewiętnastu ludzi, a Gauvain dwudziesty,
Gauvain zawołał:
— Pojedynczo z kolei. Dobosze za mną, potem batalion. Sierżancie, będziesz dowodził batalionem.
Stanął na czele kolumny i podczas kiedy kanonada grzmiała z obu stron, dwudziestu ludzi, sunąc niby cienie, zapuściło się w puste uliczki.
Szli tak czas jakiś, mijając domy. Zdawało się, że w mieście wszystko wymarło; mieszczanie pochowali się w piwnicach. Nie było widać ani jednych drzwi, żeby nie były na sztabę zamknięte, ani jednej okiennicy odemkniętej. Światła nie było nigdzie.
Wśród tego milczenia wielka ulica huczała wściekle: walka na armaty nie ustawała; baterya republikańska i baterya rojalistowka zaciekle pluły na siebie kartaczami.
Po dwudziestu minutach krętego marsza Gauvain, stąpający napewno w tej ciemności, doszedł dokońca uliczki, z której można było zawrócić do wielkiej ulicy; tylko, że się zachodziło od tyłu bazaru.