go. Nagle Gauvain spostrzegł, że się chwieje i opiera o słup przy wielkiej ulicy. Człowiek ten był ranny, ale ciągle ściskał w rękach szablę i pistolet. Gauvain włożył szpadę pod pachę i poszedł ku niemu.
— Poddaj się! — zawołał.
Człowiek spojrzał mu w oczy. Krew z rany ciekła po jego ubraniu i tworzyła kałużę u nóg jego.
— Jesteś moim jeńcem — mówił dalej Gauvain.
Człowiek milczał.
— Jak się nazywasz?
Człowiek odpowiedział:
— Nazywam się Tanecznik.
— Zuch jesteś — rzekł Gauvain.
I podał mu rękę.
Człowiek zawołał:
— Niech żyje król!
Potem, zbierając resztki sił i podniósłszy razem obie ręce, zmierzył z pistoletu w samo serce Gauvain’a, a szablą zmierzył się na jego głowę.
Zrobił to ze zwinnością tygrysa; ale znalazł się ktoś jeszcze od niego zwinniejszy. Był to jakiś człowiek, który przybył konno i stał tam od kilku chwil, nie zwróciwszy niczyjej uwagi. Człowiek ten widząc jak Wandejczyk podnosił szablę i pistole rzucił się między niego i Gauvain’a. Gdyby nie on Gauvain byłby już nie żył. Koniowi dostał się strzał z pistoletu, człowiekowi uderzenie szablą, i padli oba. Wszystko to stało się w jedno mgnienie oka.
I Wandejczyk także pochylił się na bruk.
Cięcie szablą uderzyło człowieka w samą twarz; leżał na ziemi zemdlony. Koń był zabity.
Gauvain zbliżył się.
— Co to za człowiek? — zapytał.
Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/273
Ta strona została przepisana.