Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/285

Ta strona została przepisana.

zgłębiły złowieszcze tonie boleści. Zdawało się, że już rozumieć nie chciała. Gdy rozpacz dojdzie do pewnego stopnia, staje się dla zrozpaczonego niezrozumiałą.
Tellmarch wzruszony — badał ją. Wobec tego cierpienia starzec miewał myśli niewieście. — O tak, szeptał do siebie, usta jej nie mówią, ale mówią oczy! Ja widzę, co jej jest; trapi ją myśl natrętna. Była matką i już nią nie jest. Była karmicielką i być nią przestała. Nie może się temu poddać. Myśli o tej malutkiej, którą karmiła jeszcze niedawno. Myśli o niej, myśli i myśli. Wistocie, jak to być musi rozkosznie czuć maleńkie usteczka różowe, które ci z ciała duszę wysysają, zamieniając twoje własne życie w czyjeś inne.
Sam także milczał, pojmując wobec takiego pognębienia całą bezsilność mowy. Milczenie jednej stałej myśli jest straszne. I jakże tu przekonać natrętną myśl matki? Macierzyństwo jest bez wyjścia, nie rozprawia się z niem. To właśnie matkę czyni wzniosłą, że w niej jest rodzaj zwierzęcia. Bosko-zwierzęcy jest instynkt macierzyński. Matka nie jest już kobietą — jest samicą.
Dzieci — to jej małe.
Ztąd w matce jest coś niższego i wyższego nad rozumowanie. Matka ma węch. Nieodparta, a utajona wola stworzenia jest w niej i prowadzi ją. Zaślepienie pełne jasnowidzenia.
Tellmarch chciał już teraz wydobyć słowo z tej nieszczęśliwej, ale mu się to nie udawało. Pewnego razu rzekł do niej.
— Na nieszczęście, jestem stary i trudno mi już chodzić. W kwadrans sił mi brakuje i muszę się zatrzymać; gdyby nie to, mógłbym ci towarzyszyć. A zresztą, może to i dobrze, że nie mogę. Byłbym dla ciebie więcej niebezpieczny niż pożyteczny; tu