Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/289

Ta strona została przepisana.

chali się! Dziwna zagadka! Wystaw my sobie miłosiernego Oresta i nieubłaganego Pylada. Wystawmy sobie Arimana zbratanego z Ormuzdem.
Co więcej, ten którego nazywano „srogim“, okazywał ludziom większe niż ktokolwiek inny braterstwo; opatrywał rannych, pielęgnował chorych, przepędzał dnie i noce w ambulansach i szpitalach, roztkliwiał się nad bosemi dziećmi, nie miał nic swego, wszystko rozdawał biednym. Kiedy walczono, i on tam był także; szedł na czele oddziałów w sam odmęt bitwy, uzbrojony, bo miał za pasem szablę i dwa pistolety, i bezbronny zarazem, bo nikt nie widział, żeby dobywał szabli lub pistoletu. Narażał się na ciosy, ale ich nie oddawał. Mówiono, że był kiedyś księdzem.
Jednym z tych ludzi był Gauvain, drugim Cimourdain.
Przyjaźń łączyła ludzi, ale zasady ich były sobie nienawistne, głucha więc wojna nie mogła wybuchnąć.
Pewnego rana nastąpiło starcie.
Cimourdain rzekł do Gauvain’a:
— Jakże stoją nasze sprawy?
Gauvain odpowiedział:
— Znasz stan rzeczy równie dobrze, jak ja. Rozproszyłem bandy Lantenac’a. Ma już tylko garstkę ludzi przy sobie. Przyparty obecnie do lasu Fougères, za tydzień będzie otoczony.
— A za dwa tygodnie?
— Będzie schwytany.
— A potem?
— Czytałeś mój afisz?
— Czytałem. I cóż?
— Zostanie rozstrzelany.
— To znów zbyt łaskawie. Trzeba, żeby był zgilotynowany.