Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/290

Ta strona została przepisana.

— Ja — mówił Gauvain — jestem za śmiercią wojskową.
— A ja — odparł Cimourdain — za śmiercią rewolucyjną.
Spojrzał Gauvain’owi w oczy i rzekł do niego:
— Dlaczego kazałeś wypuścić na wolność te zakonnice z klasztoru Św. Marka Białego?
— Nie wojuję z kobietami — odpowiedział Gauvain.
— Te kobiety nienawidzą ludzi. A w nienawiści jedna kobieta warta tyle, co dziesięciu mężczyzn. Dlaczego nie chciałeś posłać przed trybunał rewolucyjny tej zgrai starych księży fanatyków, wziętych w Louvigne?
— Ja nie wojuję ze starcami.
— Stary ksiądz jest gorszy od młodego. Bunt staje się niebezpieczniejszym, gdy do niego podniecają siwe włosy. Marszczki jednają ufność. Bez fałszywej litości, Gauvainie. Śmierć jednych wyswabadza z niewoli drugich. Miej zawsze w pamięci wieżę w Temple.
— Wieżę w Temple! Kazałbym wypuścić z niej delfina. Ja nie wojuję z dziećmi.
Spojrzenie Cimourdain’a nabrało surowości.
— Gauvain’ie, wiedz, że trzeba wojować z kobietą, gdy się nazywa Marya Antonina; ze starcem, kiedy się nazywa Pius VI-ty papież; z dzieckiem — skoro ma nazwisko: Ludwik Capet.
— Mój mistrzu, ja nie wdaję się w politykę.
— Staraj się, żebyś nie był człowiekiem niebezpiecznym. Dlaczego przy uderzeniu na posterunek w Cossé, kiedy buntownik Jan Treton, przyparty i zgubiony, rzucił się sam jeden z szablą w ręku przeciwko całej kolumnie, ty zawołałeś: „Otwórzcie szeregi, niech przejdzie?“
— Bo nie występuje się w tysiąc pięćset ludzi, żeby zabić jednego.