Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/330

Ta strona została przepisana.

ani okienek do przewiewu, ani otworów, któremiby światło wchodziło; światła i powietrza było tam zupełnie tyle, co w grobie.
Drzwi, prowadzące z tej sali do lochów, więcej miały w sobie żelaza, niż drzewa; drugie drzwi wychodziły na schody, wiodące do komnat górnych, umieszczone w grubości muru.
Oblegający mieli nadzieję, że się do tej dolnej sali dostaną przez wyłom w murze. Po jej zdobyciu trzeba było zdobywać samą wieżę.
W tej sali dolnej nie można było oddychać; nikt też i dwudziestu czterech godzin nie mógłby bez uduszenia się w niej przebywać. Dzięki wyłomowi, można było tam żyć teraz.
Dlatego też oblężeni nie zawalili tego wyłomu. A wreszcie, na coby się to im przydało? Kule armatnie zarazby go roztworzyły.
Wsadzili w mur kaganiec żelazny, umieścili w nim pochodnię i tym sposobem oświetlili dolną salę.
A teraz jakże się w niej bronić?
Zawalić otworu nie byłoby trudno, ale niepożytecznie; lepszy już był szaniec w rodzaju barykady, której końce przypierają do murów wewnątrz i z za której można ze wszystkich punktów strzały kierować do wyłomu na oblegających i barykada taka nie osłania wyłomu z zewnątrz, ale z wewnątrz go zamyka. Materyałów do takiego zasieku nie brakło, a porobiono w nim szpary na lufy broni ognistej. Barykada opierała się o filar w środku sali stojący, a z dwóch końców o mur. Porobiono też pod nią w właściwych miejscach otwory w rodzaju podkopów.
Wszystkiem kierował margrabia, poddawał pomysły, urządzał, przewodniczył i władnął. Potężna dusza.
Lantenac należał do tego pokolenia wojowników