Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/350

Ta strona została przepisana.

czną, w tego robaka, który się zatrzymał i nie ruszał, niezadowolony, że go tak bardzo podziwiano.
Jurcia, widząc braci swych zatopionych w przyglądaniu się czemuś, chciała się dowiedzieć, co tam jest. Nie łatwo jej było dostać się do nich, jednak rozpoczęła usiłowania. Przeprawa najeżona była trudnościami, bo to i owo leżało na podłodze: powywracane stołki, stosy papierzysków, paki pootwierane i próżne, kufry, jakieś kupy, które trzeba obchodzić, słowem cały archipelag skał. Pierwsza praca, którą podjęła, było wyjście z kolebki; puściła się potem na rafy, sunęła przez cieśniny; odepchnęła stojące jej na drodze krzesełko, przeczołgała się między dwoma kuframi, przebyła stos papierów i tak pnąc się w jednem miejscu, przewracając się w drugiem, odsłaniając zupełnie i tak już źle osłonięte ciałko, dostała się nareszcie do tego, coby żeglarz wolnem nazwał morzem, to jest do dosyć szerokiej przestrzeni podłogi, niczem nie zawalonej i gdzie nie było już niebezpieczeństw. Wówczas puściła się żwawo, przebyła całą przestrzeń, która była szerokością sali, na czworakach, z szybkością kota i blizko już była okna, gdy wtem groźną spotkała przeszkodę. Wielka drabina leżąca pod ścianą dochodziła właśnie do tego okna, a koniec jej wystawał nieco za brzeg wklęsłości zagłębienia. Między Jurcią i jej braćmi był tedy cypel, który trzeba było okrążyć. Stanęła i jęła rozważać. Skończywszy wewnętrzny swój monolog, zrobiła postanowienie. Uchwyciła swemi różowemi paluszkami jeden ze szczebli prostopadle stojących, drabina bowiem stała o mur oparta, i usiłowała się podnieść na nogi, ale upadła; powtórzyła usiłowanie dwa razy jeszcze i jeszcze dwa razy się jej nie udało, ale udało się za czwartym razem. Wówczas, stojąc już prosto i opierając się na każdym z kolei szczeblu, zaczęła się posuwać wzdłuż drabiny. Gdy do jej końca przybyła, brakło jej punktu oparcia i zachwiała się na nogach, ale pochwyciła wystający koniec grubego drą-