ga, w który szczeble były osadzone, wyprostowała się, okrążyła przylądek, spojrzała na braciszków i zaśmiała się.
Właśnie w tej samej chwili Janek, zadowolony z wypadku badań swych nad stonogą, podniósł głowę i rzekł:
— To samica.
Rozśmieszył go śmiech Jurci, a śmiech Janka Alana znów rozśmieszył i utworzyło się małe zgromadzenie, siedzące na ziemi.
Stonoga jednak zniknęła. Skorzystała ze śmiechu Jurci, żeby się schować w szparę w podłodze.
Nadeszły inne wypadki.
Najprzód zaczęły przelatywać jaskółki.
Gniazda swe miały one prawdopodobnie pod okapem dachu. Przelatywały tuż przed oknami, zaniepokojone nieco temi dziećmi, opisując wielkie łuki w powietrzu i wydając właściwe im łagodne odgłosy wiosenne. Spostrzegły to dzieci i zapomniały o stonodze.
Jurcia wskazała paluszkiem na jaskółki i zawołała: — Ptapta!
Połajał ją za to Janek.
— Nie trzeba mówić ptapta, trzeba mówić: ptaszki.
— Tasi — rzekła Jurcia.
I wszyscy troje przyglądali się jaskółkom.
Potem przybyła pszczoła.
Pszczoła to coś niezmiernie do duszy podobnego. Przelatuje z kwiatka na kwiatek, jak dusza z gwiazdy na gwiazdę, i zbiera słodycz, jak dusza zbiera światło.
Ta pszczoła wpadła z wielkim hałasem, głośno brzęcząc i jakby chcąc powiedzieć: Otóż jestem; oglą-