faunów. Gniewałoby to Dante’a, ale zachwyciłoby Wergiliusza. Śmiałby się do rozpuku.
Czasem jerzyna kłóła im palce. Było to naturalne.
Jurcia wyciągnęła do Janka swój paluszek, na którym perliła się kropelka krwi, i pokazując jerzynę, rzekła: — Kuku.
Alanek ukłół się także, popatrzył na jerzynę z nieufnością i rzekł:
— To robak.
— Nie — odparł Janek — to kijek.
— Kijek taki zły — rzekł Alan.
I teraz znów Jurcia miała ochotę płakać, ale zaczęła się śmiać.
Tymczasem Janek, zazdroszcząc może swemu młodszemu bratu, Alankowi, jego odkryć, powziął wielki zamiar. Od niejakiego już czasu, a nawet podczas objadania jerzyny i kłócia sobie palców, zwracał często oczy w stronę gdzie stał pulpit, osadzony na jednej podstawie i stojący na środku sali bibliotecznej, jakby pomnik jaki. Na tym to pulpicie rozłożony był sławny wolumin o świętym Bartłomieju.
Istotnie, wspaniałe to było „in quarto“ i pomnikowe. Ten święty Bartłomiej wydany został w Kolonii przez sławnego wydawcę biblii z roku 1682, Bloeuw’a, po łacinie Coesius. Odbito go na na prasie drukarskiej szufladkowej, a na papierze nie holenderskim, lecz na pięknym papierze arabskim, który geograf Edrisi tak podziwiał, urobionym z jedwabiu i bawełny i zawsze białym. Oprawiony był ten wolumin w skórę wyzłacaną i w srebrne klamry; na początku i na końcu miał karty pergaminowe, z tego