Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/362

Ta strona została przepisana.

osłania bacznością wątłych między mocnymi. Równocześnie pięknie było bardzo; okazałość dorównywała łaskawości. Uśpiony krajobraz osłonięty był przepyszną morą, powstałą z przemieszczania się cieni i światła nad łąkami i rzekami; dymy wznosiły się ku obłokom, jak marzenia ku wizyom. Nad wieżą Tourgue bujały ptaszęta w różnych kierunkach; jaskółki zaglądały przez okno do biblioteki, jakby się chciały przekonać, czy dzieci śpią dobrze. A one wdzięcznie ułożyły się jedno na drugiem, nieruchome, na pół obnażone, w pozach amorków; niewinne i pociągające ku sobie, wszystko troje razem nie miały i dziewięciu lat jeszcze; marzyły sennie, jak w raju, a ich marzenia odtwarzały się w nieokreślonych ust ich uśmiechach. Bóg im może szeptał do ucha, bo były ż tych, które we wszystkich językach zwą się słabe i błogosławione; były szanownie niewinne. Wszystko zapadło w ciszę, jak gdyby tchnienie ich wątłych piersi obchodziło świat cały, jak gdyby wszelkie stworzenie tchnienia tego nasłuchiwało. Nie zadrgał listek, trawka nie zadrżała. Zdawało się, że szeroki świat gwiaździsty powściągnął swój oddech, aby nie zakłócić snu trojga pokornych śpioszków anielskich. Jakże wzniosłe jest to poszanowanie natury dla takiego drobiazgu!
Słońce miało się ku zachodowi i już dotykało prawie widnokręgu. Nagle, w łonie tego głębokiego spokoju zjawiła się błyskawica, wyskakująca z lasu a potem odgłos brutalny. Wypalono z działa. Pochwyciły ten odgłos echa i narobiły z niego łoskotu. Potworny był ten huk przeciągły, biegnący od pagórka. Zbudził Jurcię.
Podniosła nieco głowę, wyprostowała paluszek, słuchała i rzekła:
— Bum!
Odgłos ustał, wszystko znów zapadło w ciszę.
Jurcia złożyła główkę na Alanku i znów zasnęła.