— Kto spalił?
— Nie wiem. Była bitwa.
— Zkądże przybywasz?
— Ztamtąd.
— A dokąd idziesz?
— Nie wiem.
— Wróćmy do rzeczy głównęj. Kto jesteś?
— Nie wiem.
— Nie wiesz kto jesteś?
— Jesteśmy ludzie, szukający schronienia.
— Do jakiego należysz stronnictwa?
— Nie wiem.
— Czy należysz do niebieskich, czy do białych?[1] Z kim jesteś?
— Z mojemi dziećmi.
Nastała chwila milczenia. Wiwandyerka rzekła:
— Ja, bo nie miałam dzieci. Nie było na to czasu.
Sierżant zabrał się znów do badania:
— Ależ twoi rodzice! No, gadajże, pani. Powiedz nam o swoich rodzicach. Oto ja nazywam się Radoub, jestem sierżantem z ulicy Cherche-Midi, mój ojciec i moja matka tam mieszkali, mogę mówić o moich rodzicach. Mówże mi o swoich. Powiedz, kto byli twoi rodzice?
— Byli Fléchardy, i więcej nic...
— Zapewne, Fléchardy są Fléchardami, jak Radouby są Radoubami. Ależ przecie ma się jakiś stan. Jakiego stanu byli twoi rodzice? Czem się trudnili? Co fleszardowali twoi Fléchardowie?
— Byli rolnikami. Mój ojciec niedomagał, nie mógł pracować, bo kazał go obić kijami pan, jego pan, nasz pan, a jeszcze była to łaska, bo mój ojciec złapał królika, za co mógł być na śmierć skazany;
- ↑ W owym czasie republikanie zwali się niebieskimi, a rojaliści białymi.