— Dawny proboszcz parafii Parigné — rzekł drugi.
A jeden mieszczanin dodał:
— Turmeau i Cimourdain. Ksiądz biały i ksiądz niebieski.
— A obadwaj czarni — wtrącił drugi mieszczanin.
Mer, stojąc na balkonie, podniósł w górę swój kapelusz i krzyknął:
— Niech żyje rzeczpospolita!
Dobosz znów zabębnił, dając znać, że woźny jeszcze nie skończył. Wistocie skinął ręką.
— Uwaga! — rzekł. Przeczytam jeszcze ostatnie cztery wiersze afisza rządowego. Podpisane są przez dowódcę oddziału ruchomego wojsk Brzegów Północnych, majora Gauvain.
— Słuchajcie! — odezwały się głosy z tłumu.
I woźny czytał:
— „Pod karą śmierci...“
Wszyscy umilkli.
„...Zabrania się, na mocy powyższego rozkazu, nieść jakąkolwiek pomoc dziewiętnastu buntownikom wyżej wymienionym, którzy w tej chwili są otoczeni i osaczeni w wieży Tourgue.“
— Co? Tourgue? — powtórzył, pytając jeden głos.
Był to głos kobiety. Był to głos matki.
Michalina Fléchard przyłączyła się do tłumu. Wprawdzie nie słuchała, ale można nie słuchać, a słyszeć. Usłyszała wyrazy: wieża Tourgue i podniosła głowę.
— Co? — powtórzyła — Tourgue?