Spojrzano na nią. Miała minę obłąkaną, była w łachmanach. Słychać było szemrania: — Wygląda na rozbójnicę.
Jedna wieśniaczka, która niosła w koszu placki gryczane, zbliżyła się do niej i szepnęła pocichu:
— Cicho bądźcie.
Michalina Fléchard spojrzała z osłupieniem na tę kobietę. Znów nic już nie rozumiała. Nazwa Tourgue przemknęła jak błyskawica i znów nastała noc w jej umyśle. Alboż nie miała prawa zasięgać wiadomości? Dlaczegóż więc tak na nią patrzano?
Tymczasem dobosz zabębnił po raz ostatni, afiszer przylepił afisz, mer powrócił do merostwa, woźny ruszył w drogę do innej wioski i tłum się rozchodził.
Przed afiszem pozostała gromadka. Michalina Fléchard zbliżyła się do niej.
Rozmawiano o rojalistach, wyjętych z pod prawa.
W gromadce byli chłopi i mieszczanie, to jest Biali i Niebiescy.
Jeden chłop powiedział:
— Mniejsza o to, nie wszystkich jeszcze mają. Dziewiętnastu, to tylko dziewiętnastu. Nie mają jeszcze w swem ręku ani Rion’a, ani Beniamina Moulin, ani Goupila z parafii Andouillé.
— Ani Lorieulla z Monjean — rzekł drugi chłop.
Inni dodali:
— Ani Brice-Denysa.
— Ani Franciszka Dudouet.
— A tak, Dudouet z Laval.
— Ani Hueta z Launey-Villiers.
— Ani Gregisa.
— Ani Pilona.
— Ani Filleula.
— Ani Meniceuta.
— Ani Gueharra.
Ani trzech braci Lorgerów.
Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/371
Ta strona została przepisana.