Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/374

Ta strona została przepisana.

w lesie. Spotkał nas czworo. Powiadam wam, że troje dzieci. A nawet powiem, że starszemu na imię Jan. I mogę tego dowieść. Drugi nazywa się Alan, a dziewczynce na imię Jurcia. Mój mąż nie żyje. Zabili go. Był dzierżawcą w Siscoignard. Zdajecie się być dobrą. Pokażcież mi drogę. Nie jestem waryatką, jestem matką. Zgubiłam dzieci i szukam ich. Taka jest święta prawda. Nie wiem dobrze, zkąd przybywam. Tej nocy spałam na słomie w stodole. A teraz idę do Tourgue. Nie jestem złodziejką. Widzicie, że mówię prawdę. Należałoby mi dopomódz do znalezienia dzieci. Nie jestem z tych stron. Byłam rozstrzelaną, ale nie wiem gdzie.
Wieśniaczka potrząsnęła głową i rzekła:
— Posłuchajcie, podróżna. W tych czasach rewolucyjnych nie trzeba mówić rzeczy, których się nie rozumie. Mogą was za to aresztować.
— Ależ ja muszę iść do Tourgue! — zawołała matka. — Na miłość Boską, pani, w imię Dzieciątka Jezus i Najświętszej Panny proszę cię, pani, błagam cię, zaklinam, powiedz mi, którędy droga do Tourgue!
Wieśniaczka się rozgniewała.
— Nie wiem! A choćbym wiedziała, nie powiem! Są to miejsca bardzo złe; tam się nie chodzi.
— A jednak ja tam idę — rzekła matka.
I ruszyła w drogę.
Wieśniaczka spojrzała za odchodzącą i mruknęła:
— Trzebaż przecie, żeby jadła.
I pobiegła za Michaliną Fléchard, i wetknęła jej w rękę placek gryczany.
— Macie to na wieczerzę.
Michalina Fléchard wzięła placek, nic nie odpowiedziała, nie obróciła głowy i szła dalej.
Tak wyszła z wioski. Dochodząc do ostatnich domów, spotkała przechodzących troje małych dzieci, obdartych i bosych. Zbliżyła się do nich i rzekła: