Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/377

Ta strona została przepisana.

cy wyjrzeli przez gałęzie i zobaczyli niewyraźnie w głębokiej drodze długi wóz, eskortę konną i coś na wozie. Zbliżało się to do nich.
— Mamy ich nareszcie! — rzekł chłop, który zdawał się być dowódcą.
— Tak jest — dodał jeden z wysianych na zwiady — jest wóz z eskortą.
— Ilu ludzi w eskorcie?
— Dwunastu.
— Mówiono, że jest dwudziestu.
— Dwunastu, czy dwudziestu, zabijmy wszystkich.
— Zaczekajmy, aż się zbliżą na strzał.
Wkrótce potem na zakręcie drogi ukazały się wóz i eskorta.
— Niech żyje król! — krzyknął dowódca chłopów.
Sto strzałów rozległo się współcześnie.
Gdy dym prochu się rozproszył, eskorta także była rozproszona. Siedmiu jeźdźców padło, pięciu uciekło. Wieśniacy pobiegli do wozu.
— Masz tobie! — zawołał dowódca chłopów — nie gilotyna! To drabina!
Wistocie całym ładunkiem wozu była długa drabina.
Dwa konie ranione, padły; woźnica był zabity, ale nieumyślnie.
— Mniejsza o to — rzekł dowódca — eskortowana drabina jest także podejrzaną. Szło to w stronę Parigné, a więc z pewnością miało służyć dla szturmu do wieży Tourgue.
— Spalmy drabinę — krzyknęli wieśniacy.
I spalili drabinę.
Co do ponurego wozu, na który czekali, szedł on inną drogą i był już o dwie mile dalej w wiosce, gdzie Michalina Fléchard widziała, jak przechodził o wschodzie słońca.