Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/378

Ta strona została przepisana.
V.
Vox in deserto.[1]

Michalina Fléchard, minąwszy troje dzieci, którym swój chleb oddala, szła lasem na chybi trafi.
Skoro nie chciano wskazać jej drogi, musiała sama jej szukać. Kiedy niekiedy przysiadła na chwilę, wstała potem i znów przysiadła. Doznawała ona owego znużenia złowrogiego, które najprzód muskuły napada, a potem przechodzi w kości: znużenia niewolnicy. Wistocie też była niewolnicą. Niewolnicą swoich dzieci zatraconych. Trzeba było je znaleźć; każda minuta uplyniona mogła być ich zgubą; kto ma taką powinność, ten już nie ma prawa; nie wolno mu spoczywać. A jednak była bardzo znużona. Wycieńczenie jej doszło do tego stopnia, że każdy krok dalszy był jakby kwestyą życia. Stawiż ten krok jeszcze? Szła od rana, nie spotkała ani wioski, ani nawet chaty. Zrazu weszła na ścieżkę, którą iść należało, potem zboczyła na mylną drogę, a w końcu zabłąkała się wśród gałęzi zupełnie do siebie podobnych. Czy zbliżała się do celu? Czy już była u kresu swej męki? Niestety, była na drodze Bolesnej i czuła znękanie ostatnie stacyi pasyjnej. Maż upaść na drodze i wyzionąć ducha? W pewnych chwilach niepodobna jej było postąpić naprzód; słońce zachodziło, w boru ciemniało, ścieżki niknęły pod zielem, i biedna matka nie wiedziała, co z sobą począć. Jedyną jej podporą był Bóg. I zaczęła wołać, ale nikt nie odpowiedział.

Obejrzała się dokoła, dostrzegła widne niebo pomiędzy gałęźmi, skierowała się w tę stronę i nagle, poznała, że już nie jest w lesie. Przed nią ciągnęła się wązka dolina, niby parów, w głębi którego ście-

  1. Głos na pustyni.