Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/379

Ta strona została przepisana.

kała po kamieniach strużka czystej wody. Wówczas kobieta uczuła, że ją pali pragnienie. Zbliżyła się do strugi, uklękła i piła.
I skorzystawszy z klęczącej postawy, jęła się modlić.
Potem wstając, rozglądała się w okolicy i szukała drogi.
I przestąpiła strumień.
Za parowem, jak tylko oko sięgnąć może,. roztaczało się rozległe płaskowzgórze, pokryte nizkiemi krzakami, które począwszy od strumyka, wciąż wznosiły się w górę i zapełniały cały widnokrąg! Las był puszczą, a to płaskowzgórze było pustynią. W lesie za każdym krzakiem można było kogoś spotkać; na płaskowzgórzu, jak daleko sięgnąłeś wzrokiem, nic nie widziałeś. Tylko kilka ptaków, zdających się uciekać, leciało w krzaki.
Naówczas, wobec niezmiernego opuszczenia, czując, że kolana uginają się pod nią, i jakby wpadając w obłąkanie, nieszczęsna matka krzyknęła i rzuciła pustyni to dziwne zapytanie: — Czy jest tu kto?
I czekała odpowiedzi.
Jakoż odpowiedziano.
Rozległ się nagle głos głuchy a głęboki; głos ten wydobył się z głębi widnokręgu i kilkakroć odbił się echami; podobne to było do grzmotu piorunu lub też do huku armatniego; i zdało się, że ten głos odpowiada na pytanie matki i że mówi: — Jest!
Potem nastało milczenie.
Matka dźwignęła się orzeźwiona; był więc ktoś, zdawało jej się, że teraz ma już z kim mówić; przed chwilą napiła się i pomodliła; siły jej wróciły i jęła wstępować na wzgórze w stronę, z której słyszała grzmot dalekiego głosu.
Nagle spostrzegła, że z krańców widnokręgu wysuwa się niebotyczna wieżyca. Ta wieża stała samotna w dzikiej okolicy; promień zachodzącego słońca purpurowem światłem rumienił jej krawędzie.