Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/38

Ta strona została przepisana.

ale nasz pan ulitował się nad nim i powiedział: Dajcie mu tylko sto kijów; i mój ojciec pozostał od tego czasu kaleką.
— Cóż więcej?
— Mój dziad był hugonotem[1]. Ksiądz proboszcz, nasz dobrodziej, kazał go posłać do ciężkich robót na galery. Byłam wtedy bardzo mała.
— Cóż dalej?
— Ojciec mojego męża trudnił się przemycaniem soli. Został powieszony.
— A twój mąż co porabia?
— W tych dniach jeszcze walczył.
— Za kogo?
— Za króla.
— I za kogo jeszcze?
— A jużcić za swojego pana.
— I za kogo jeszcze?
— A juścić za naszego dobrodzieja, księdza proboszcza.
— Do stu tysięcy fur beczek — krzyknął grenadyer.
Kobieta zatrzęsła się z przestrachu.
— Jak widzicie, kochana pani, jesteśmy Paryżanie — rzekła uprzejmie wiwandyerka.
Kobieta złożyła ręce jak do modlitwy i zawołała:
— O mój Jezu, Chryste Panie!
— Tylko bez tych wykrzykników — wtrącił sierżant.
Wiwandyerka siadła obok kobiety i przyciągnęła na swoje kolana starszego dzieciaka, który zresztą się nie opierał. Dzieci uspakajają się równie prędko, jak przestraszają, nie wiedząc dlaczego. Mają wtem jakiś instynkt, niby jakieś ostrzeżenie wewnętrzne.

— Moja poczciwa kobiecino, ładne macie dzie-

  1. Protestantem.