Za wieżą mknęła w mgle rozległa a bujna zieloność, która była lasem Fougéres.
Ta wieża ukazała się jej w tym samym punkcie widnokręgu, w którym zahuczał ów grzmot, niby odpowiedź na jej wołanie. Czyżby z tej wieży ów łoskot pochodził?
Michalina Fléchard doszła do wierzchołka płaskowzgórza i teraz miała już przed sobą tylko równinę.
Skierowała swe kroki ku wieży.
Chwila stanowcza nadeszła.
Nieubłagany chwycił nielitościwego w kleszcze.
Cimourdain trzymał w swem ręku Lantenaca.
Stary rojalista ujęty został w legowisku; oczywiście nie mógł już umknąć, a Cimourdain postanowił, że margrabia będzie ścięty u siebie na miejscu, w swoich dobrach i niejako we własnym domu, żeby siedlisko feudalne widziało spadającą głowę człowieka feudalnego i żeby przykład był pamiętnym.
Dlatego posłał do Fougères po gilotynę. A widzieliśmy ją już w drodze.
Zabić Lantenac’a było to zabić Wandeę, a zabić Wandeę, było to ocalić Francyę. Cimourdain nie wahał się. Człowiek ten napawał się srogością swej powinności.
Margrabia zdawał się być zgubionym; pod tym względem Cimourdain był spokojny; niepokoiła go jednak rzecz inna. Walka z pewnością będzie straszna; Gauvain ma nią kierować i zapewne zechce się do niej wmieszać; w tym młodym wodzu był zapal żoł-