Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/384

Ta strona została przepisana.

Wieża w otwarłem polu podobna jest do okrętu na otwartem morzu i musi być w taki sam sposób atakowana. Nie jest to szturm, jest to raczej wskoczenie na pokład nieprzyjacielskiego statku. Obywa się to bez strzałów armatnich, bez huku niepotrzebnego. Na co się zda bombardować mury piętnaście stóp grube? Wystarcza tu dziura w burcie okrętowej: jedni usiłują wejść przez nią, drudzy bronią przystępu, a wszyscy walczą siekierami, nożami, pistoletami, pięściami i zębami. Oto i cała sprawa.
Gauvain czuł, że nie ma innego sposobu zdobycia wieży Tourgue. Nie ma nic bardziej morderczego nad atak, w którym walczący patrzą sobie oko w oko. Dowódca znał straszne wnętrze wieży, bo w dziecinnych latach tu mieszkał.
I zadumał się głęboko.
Tymczasem o kilka kroków od niego Guéchamp, jego podkomendny, z lunetą w ręku badał widnokrąg od strony Parigné. Nagle Guechamp zawołał:
— A! Przecie!
Ten okrzyk zbudził Gauvain’a z zadumy.
— Co się stało, komendancie, że jest nakoniec drabina?
— Drabina ratunkowa?
— Tak.
— Co znowu! Albożeśmy jej nie mieli jeszcze?
— Nie, mój komendancie. I właśnie byłem z tego powodu niespokojny. Umyślny goniec, któregom był posłał do Javené, powrócił.
— Wiem o tem.
— I oznajmił, że u jednego cieśli w Javené znalazł drabinę wymaganych rozmiarów, że ją zabrał sposobem rekwizycyi, że kazał ją włożyć na wóz, że żądał eskorty dwunastu jeźdźców i że sam widział, jak eskorta, wóz i drabina ruszyły w drogę do Parigné. Poczem powrócił cwałem.
— I złożył nam ten raport. I dodał, że wóz dobrze zaprzężony ruszył około drugiej po północy