Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/390

Ta strona została przepisana.

szę was jak o łaskę: weźcie mnie; róbcie ze mną co chcecie, byleście sami ocaleli. Mam nieograniczone pełnomocnictwo i to, co mówię, uczynić mogę. Chwila jest stanowcza, robię ostatnie wysilenie. Słuchajcie, bracia. Tak jest, ten, co do was mówi, jest obywatelem, i przyznaję, w tym.obywatelu jest ksiądz. Obywatel musi z wami walczyć, ale ksiądz was błaga i zaklina. Wysłuchajcie mnie. Wielu z was ma żony i dzieci. Te żony wasze i te dzieci wasze ja biorę pod swoją opiekę. Ja bronię ich przeciw wam samym. O bracia moi...
— Wynoś się, praw sobie gdzieindziej kazania! — krzyknął z szyderczym śmiechem Wilkołak.
Cimourdain mówił dalej:
— Bracia moi, zastanówcie się, nie dopuśćcie, by przeklęta wybiła godzina! Toćże zanosi się na rzeź okropną. Wielu z nas, co tu przed wami stoimy, nie ujrzy już jutrzejszego słońca; tak, wielu z nas zginie, a wy, wy wszyscy pomrzecie. Miejcież litość nad sobą samymi. Dlaczego przelewać wszystką tę krew, skoro to jest nieużyteczne? Po co zabijać tylu ludzi, gdy dwóch będzie dosyć?
— Dwóch? — spytał Wilkołak.
— Tak jest. Dwóch.
— Którzy to?
— Lantenac i ja.
I Cimourdain dodał wielkim głosem:
— Dwóch ludzi jest nadto, Lantenac dla nas, a ja dla was. Słuchajcież, co wam ofiaruję: darujemy życie wam wszystkim, dajcie nam tylko Lantenaca, mnie zaś sobie zabierzcie. Lantenac będzie zgilotynowany, a wy zrobicie ze mną, co się wam spodoba.
— Księże — zawył Wilkołak — gdybyśmy cię mieli, pieklibyśmy cię na wolnym ogniu.
— I owszem, zgadzam się na to — rzekł Cimourdain.
I dodał: