Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/394

Ta strona została przepisana.

huczący pod ziemią. Grom napadający odpowiedział gromowi zaczajonemu. Strzały odcinały się; rozległ się krzyk Gauvain’a: Rozbijmy! Potem krzyk Lantenac’a: Trzymajcie się dobrze! A potem krzyk Wilkołaka: Do mnie, zuchy! Potem szczęk, szabla o szablę, i bez przerwy straszny ogień, zmiatający wszystko. Pochodnia, przyczepiona do muru, oświetlała niewyraźnie całą tę grozę. Niepodobieństwo rozróżnić cokolwiek: było się wśród czerwonawej ciemni; ktokolwiek tam wszedł, stawał się nagle głuchym i ślepym: głuchym od łoskotu, ślepym od dymu. Ludzie, niezdolni już do boju, leżeli pomiędzy gruzami. Deptano po trupach, tratowano rannych; miażdżono połamane członki, z pomiędzy których rozlegały się wycia; umierający kąsali w nogi walczących. Chwilami nastawała cisza straszniejsza od wrzawy. Chwytano się za szyję, słychać było przerażający oddech ust, potem zgrzyt zębów, chrapanie, przekleństwo, i znów gromy nanowo huczące. Strumień krwi wypływał z wieży przez wyłom i rozlewał się w cieniu. Ta ponura kałuża dymiła się w trawie.
Rzekłbyś, że ta wieża sama krwią się broczyła, i że ten olbrzym był ranny.
Rzecz dziwna! na zewnątrz hałas nie dochodził prawie. Noc była ciemna, a na równinie i w lesie około napadniętej fortecy, panował rodzaj spokoju grobowego. Wewnątrz piekło, zewnątrz grób. To starcie ludzi tępiących się w ciemności, te strzały, te krzyki, ta wściekłość, cały ten zgiełk zamierał pod masą murów i sklepień; odgłosom brakło powietrza; do rzezi łączyła się jeszcze duszność. Po za wieżą zaledwie coś było słychać. Dzieci spały w najlepsze.
Zażartość wzrastała. Szaniec trzymał się dobrze. Nic trudniejszego do przełamania nad ten rodzaj barykady, w kształcie wklęsłej belki. Jeżeli oblegani mieli naprzeciwko siebie liczbę, mieli znów za sobą pozycyę. Kolumna atakująca traciła wielu lu-