Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/395

Ta strona została przepisana.

dzi. Wyciągnięta w szereg i wydłużona zewnątrz u stóp wieży, zapuszczała się zwolna w otwór wyłomu i skracała się jak gad wchodzący do swej nory.
Gauvain, który miewał nierozwagę młodego dowódcy, był w sali dolnej wśród boju najgorętszego, w śród gradu kul. Pochodziło to i ztąd, że miał ufność człowieka, który nigdy nie był rannym.
Gdy się odwracał w celu wydania rozkazu, błysk wystrzału oświetlił twarz jakąś blizko niego.
— Cimourdain! — zawołał — co tu robisz?
Był to wistocie Cimourdain, który odpowiedział:
— Przychodzę, aby być blizko ciebie.
— Ale przychodzisz po śmierć!
— Więc cóż z tego; a ty co tu robisz?
— Ależ ja jestem tu potrzebny. Ty nie.
— Kiedy ty tu jesteś, trzeba żebym i ja był.
— Nie, mój nauczycielu.
— Tak, moje dziecię.
I Cimourdain pozostał przy Gauvain’ie.
Stos trupów rósł na kamiennej posadzce w dolnej sali.
Jakkolwiek szaniec nie był jeszcze zdobyty, widocznem było, że w końcu liczba zwycięży. Oblegający byli odsłonięci, a oblegani byli zabezpieczeni; dziesięciu oblegających padało na jednego oblężonego; ale oblegający napływali ciągle. Oblegający wzrastali w liczbie — zmniejszała się garstka oblężonych.
Dziewiętnastu oblężonych skupiło się za barykadą, tam bowiem skierowany był atak. Mieli zabitych i rannych. Piętnastu najwyżej walczyło jeszcze. Jeden z najdzikszych, śpiewaczek, strasznie był okaleczony. Był to Bretończyk przysadzisty, kędzierzawy, z rasy drobnej i żwawej. Miał jedno oko wyłupione i szczękę strzaskaną. Mógł jeszcze chodzić. Pizy czołgał się do schodów kręconych i wszedł do