Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/398

Ta strona została przepisana.

kogo w sali na pierwszem piętrze, bo nie pozwolonoby mi się tak gramolić.
Musiał przejść w ten sposób najmniej czterdzieści stop. W miarę, jak się wspinał, do czego mu trochę przeszkadzały wystające rękojeście pistoletów, rozpadlina zwężała się, a droga w górę stawała się coraz trudniejszą. Możliwość upadku wzrastała jednocześnie z głębokością przepaści.
Dostał się nareszcie do parapetu strzelnicy; odchylił pogiętą i wyłamaną kratę, otwierając sobie aż nadto dostateczne wejście; podniósł się potężnym wysiłkiem, oparł kolano na gzemsie, chwycił jedną ręką ułamek sztaby z prawej strony, drugą ręką ułamek z lewej, i wyprostował się do połowy ciała przed framugą strzelnicy, z szablą w zębach, na dwóch dłoniach zawieszony nad przepaścią.
Potrzebował już tylko przełożyć nogę, ażeby wskoczyć do sali pierwszego piętra.
Ale twarz jakaś ukazała się w strzelnicy.
Radoub spostrzegł nagle przed sobą w cieniu coś przerażającego: oko wyłupione, szczękę strzaskaną, maskę krwawą.
Maska owa jedną tylko źrenicą spoglądała na niego.
Maska miała dwie ręce; te dwie ręce wynurzyły się z cienia i zbliżyły ku Radoubowi; jedna z nich wyjęła mu jedną garścią oba pistolety z za pasa, druga wyrwała mu szablę z zębów.
Radoub został rozbrojony. Kolano obsuwało mu się po powierzchni pochyłej gzemsu, obie pięście ściskając ułamki kraty, zdołały go zaledwie utrzymać; pod sobą miał czterdzieści stóp przepaści.
Maska i owe ręce był to pśiewaczek.
Dławiony dymem unoszącym się z dołu, potrafił zawlec się do framugi strzelnicy; tam powietrze zewnętrzne ożywiło go, chłód nocny ściął mu krew i Bretończyk odzyskał trochę sił. Nagle ujrzał zewnątrz unoszący się w otworze kadłub Radub’a; po-