Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/399

Ta strona została przepisana.

nieważ zaś Radoub trzymał się sztab rękoma i miał do wyboru spaść, lub dozwolić, żeby mu broń zabrano, Śpiewaczek zatem, straszny i spokojny, wyciągnął mu pistolety z za pasa i wyjął szablę z zębów.
Rozpoczął się niesłychany pojedynek, pojedynek rozbrojonego z rannym.
Widocznie umierający miał zwyciężyć. Dosyć było jednej kuli, żeby strącić Radoub’a w otchłań otwartą pod jego stopami.
Na jego szczęście, Śpiewaczek, trzymając oba pistolety w jednej ręce, nie mógł wystrzelić z żadnego i musiał użyć pałasza. Pchnął nim Radoub’a w ramię. Pchnięcie to szablą zraniło Radoub’a i ocaliło go.
Bezbronny, ale z całym zasobem siły, nie zważał Radoub na ranę, która zresztą nie dochodziła do kości; zrobił gwałtowny ruch naprzód, puścił kraty i wskoczył do framugi.
Spotkał się tam oko w oko ze Śpiewaczkiem, który rzucił za siebie szablę i trzymał po jednym pistolecie w każdej ręce.
Przykląkłszy, celował Śpiewaczek w Radoub’a dotykając go prawie, ale ręka jego osłabiona drżała, i nie wystrzelił natychmiast.
Korzystając z tej zwłoki, Radoub parsknął śmiechem.
— Słuchaj — zawołał — ty brzydalu! czy myślisz, że mnie przestraszysz swoją mordą w kształcie pieczeni wołowej? Do licha! nadwerężono ci buzię porządnie.
Śpiewaczek mierzył do niego.
Radoub mówił dalej:
— Nie dlatego, ażebym się chciał naśmiewać, ale dyabelnie ci kule gębę zmiętosiły. Biedny chłopiec! Bellona potrzaskała mu fizyognomię. No, no, wyplujże już raz swoją kulkę, mój poczciwcze.
Strzał się rozległ, a kula świsnęła tak blizko