jedno ucho!... Zresztą wolę, że mi tego brakuje, niż czego innego; toć to tylko ozdoba. Zadrapałeś mnie także w ramię, ale to też drobnostka. Umieraj wieśniaku, przebaczam ci.
Przysłuchiwał się. Z sali dolnej straszny go zgiełk dochodził. Bój wrzał zaciętszy niż kiedykolwiek.
— Na dole dobrze idzie. Co prawda, wrzeszczą: niech żyje król! Zdychają szlachetnie.
Potknął się o szablę leżącą na ziemi. Podniósł ją i przemówił do Śpiewaczka, który się nie ruszał, a może już nie żył:
— Widzisz, leśny człowiecze, do tego, co ja chciałem zrobić, szabla moja, czy figa, to wszystko jedno. Zabieram ją tylko przez przyjaźń. Ale potrzebowałem pistoletów. Niech cię dyabli porwą, dzikusie! I co ja będę teraz robił? nie zdałem się tu na nic.
Postąpił parę kroków wgłąb sali, starając się rozpatrzeć w ciemności. Nagle, w półcieniu, za środkowym filarem spostrzegł stół długi, a na tym stole coś niewyraźnie świecącego. Pomacał. Były to garłacze, pistolety, muszkiety, zapas broni palnej, ułożonej w porządku i oczekującej tylko na ręce, któreby ją zużytkowały; słowem, skład w odwodzie, przygotowany przez oblężonych do drugiej części walki — cały arsenał.
— Bufet! — zawołał Radoub.
I olśniony rzucił się na broń.
Wtedy stał się strasznym.
Drzwi od schodów, prowadzących do wyższego i niższego piętra, na oścież otwarte, widoczne były tuż przy stole założonym bronią. Radoub porzucił swoją szablę, wziął w każdą rękę po jednym pistolecie dwustrzałowym i wystrzelił je naraz przez drzwi, w skręty wijących się schodów; potem schwycił krótką strzelbą i wystrzelił, następnie ujął za ciężki garłacz naładowany grankulkami i wystrzelił znów.
Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/401
Ta strona została przepisana.