Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/404

Ta strona została przepisana.

chę czasu na obmyślenie najlepszego zakończenia sprawy. Zabitych było i tak już dosyć. Należało się starać, ażeby przy tym ostatnim szturmie straty w ludziach były jak najmniejsze.
Niebezpieczeństwo tego ostatniego ataku miało być wielkie. Należało się spodziewać, że przyjdzie wytrzymać straszny ogień na razie.
Walka była przerwana. Oblegający, opanowawszy dół i pierwsze piętro, czekali z rozpoczęciem nanowo na rozkaz dowódcy. Gauvain i Cimourdain naradzali się. Radoub w milczeniu przysłuchiwał się radzie.
Zdobył się znów na nieśmiały ukłon wojskowy.
— Panie komendancie.
— Co powiesz, Radoub’ie?
— Czy mam prawo do małej nagrody?
— Zapewne. Proś, o co tylko chcesz.
— Proszę, żebym był pierwszym do szturmu.
Nie można było mu odmówić. Zresztą zrobiłby to i bez pozwolonia.


XI.
Zrozpaczeni.

Kiedy tak naradzano się na pierwszem piętrze, barykadowano się na drugiem. Powodzenie jest szałem, porażka jest wściekłością. Dwa piętra zawzięcie się zetrzeć miały. Dotykać zwycięztwa, jest to upojenie. Na dole miano nadzieję, która byłaby najpotężniejszą z sił ludzkich, gdyby rozpacz nie istniała.
Rozpacz była na górze.
Rozpacz spokojna, zimna, złowieszcza.
Dostawszy się do tej sali, do ostatniego schro-