Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/405

Ta strona została przepisana.

nienia, po za którem nic już dla oblężonych nie istniało, starali się przedewszystkiem zabarykadować wejście. Zamknięcie drzwi na nic się nie przydało, zatamowanie przejścia na schodach było pożyteczniejsze. W podobnym wypadku przeszkoda, przez którą można widzieć i walczyć, więcej warta, niż drzwi zamknięte.
Przyświecała im pochodnia, zatknięta przez Wilkołaka w osadzony w murze kaganiec, w blizkości nasiarkowanego lontu.
Stała w owej sali na drugiem piętrze jedna z tych wielkich i ciężkich skrzyń dębowych, w których przechowywano odzież i bieliznę przed wynalezieniem sprzętów z szufladami.
Oblężeni przyciągnęli tę skrzynię i umieścili ją stojąco w samem wejściu na schody. Skrzynia przystawała mocno do ścian i zasłaniała wejście. Pozostała tylko pod sklepieniem wązka przestrzeń, przez którą mógł przejść człowiek, wyborna do zabijania oblegających po jednemu. Można było wątpić, ażeby się na to chciano narażać.
Zatamowanie wejścia pozwoliło oblężonym odetchnąć.
Obliczyli się.
Z dziewiętnastu pozostało już tylko siedmiu, a między nimi był Wilkołak. Jego wyjąwszy i margrabiego, wszyscy byli ranni.
Owi pięciu ranni, ale żwawi, bo w rozpłomienieniu walki każda rana, byle nie śmiertelna, pozostawia swobodę ruchów, byli to: Chatenay, przezwany Robi, Guinoiseau, Hoisnard Złoty Konar, Romansik i Wielkie Serce. Reszta poległa.
Nie mieli już amunicyi. Patrontasze były puste. Policzyli ładunki. W siedmiu, ileż mieli strzałów? Cztery.
Nadeszła dla nich chwila, w której już tylko upaść można. Przyparto ich do urwistości przepa-